poniedziałek, 10 sierpnia 2015

2. Wędrujące cienie

Kiedy wychodzili z kawiarenki, po burzy zostały jedynie szare chmury i rześkie powietrze. Kalina odetchnęła z niemałą ulgą, główny powód jej strachu oddalił się od miasta. 
– Odwieźć cię do domu? – spytał Daniel, stając naprzeciw niej i obracając w palcach kluczyki od samochodu. 
– Nie trzeba. – Pokręciła głową z uśmiechem. – Mam niedaleko przystanek, a połączenie jest bezpośrednie. Mam blisko. Dam radę. 
– Na pewno? Dla mnie to naprawdę nie jest problem. Od czegoś mam to prawko. 
– Na pewno. Już i tak dużo ci zawdzięczam. Jeszcze raz dzięki za naprawę kompa oraz wybawienie mnie. Naprawdę. Dziękuję. 
– Drobiazg, nie przejmuj się. 
– Pójdę już. Cześć! – Pożegnała go uśmiechem oraz skinieniem głowy, po czym zniknęła w ciemnej uliczce, trzymając swoją torbę w obu rękach. 
– Wróciłam! – krzyknęła w głąb korytarza, zakluczając za sobą drzwi i pozbywając się mokrej zresztą kurtki. Miała pecha, bowiem w drodze do domu z przystanku złapał ją deszcz. Musiała jeszcze sprawdzić, czy książki oraz laptop w torbie nie zamokły. 
– Kalina! Chcesz herbatę? – Usłyszała z kuchni ciepły głos matki. 
– Pewnie! – Gdy pozbyła się i przemoczonych trampek wraz ze skarpetkami (założyła zresztą nowe, cieplejsze), weszła w końcu do kuchni. Opadła z cichym westchnieniem na krzesło. – Nie masz dzisiaj dyżuru? 
Matka Kaliny, Karolina, wyglądała jak jej starsza i bardziej zmęczona wersja. Miała identyczne, ciemnobrązowe włosy, choć dużo krótsze, bo sięgające ramion. Teraz były związane na karku w luźną kitkę. Obie posiadały ciemnoszare oczy, proste nosy i wąsko skrojone usta. Były też podobnego wzrostu, różniły się tylko ilością zmarszczek na policzkach i dłoniach oraz stylem ubioru. Kalina ceniła przede wszystkim wygodę, jej matka – elegancję oraz makijaż, którym maskowała cienie pod oczami i niewielką bliznę na policzku, pamiątkę po wypadku. Mimo wszystko zawsze pozostawała osobą niezwykle ciepłą i serdeczną, wraz z mężem stworzyli dla Kaliny oraz jej siostry niezwykły dom. 
– Nie, akurat nie dzisiaj. – Karolina zaparzyła herbatę i podała jeden kubek córce, po czym wzięła swój. Usiadła na krześle obok Kaliny, rozkoszując się zapachem mięty, którą bardzo lubiła pić. – Jak na zajęciach?
– A dobrze, jak zawsze. – Obdarzyła matkę bladym uśmiechem. – Niedługo zaczną się egzaminy, będzie co czytać, pisać i zakuwać. 
– Czyli wszystko w porządku? – spytała, biorąc dłonie dziewczyny w swoje. Były podejrzanie gorące. – Wyglądasz, jakbyś się martwiła. 
– Burza była. 
– Ach – westchnęła starsza z kobiet. Wiedziała, że jej pociecha panicznie boi się burz i trudno ją w ich trakcie uspokoić. – Przeczekałaś gdzieś? 
– Mhm. – Przytaknęła. –Hej, przecież nic mi nie jest. Żyję. Nie uderzył we mnie piorun ani nic. 
– Wiem, kochanie. Po prostu się martwię, przecież zawsze nienawidziłaś burz… Pamiętam, jak chowałaś się pod łóżko z Kocanką… Tak się bałaś, że nawet tego nieszczęsnego kota brałaś ze sobą i zawijałaś się w kocyk… Potem ciebie szukaliśmy i myśleliśmy, że uciekłaś. 
– Taaaaak… Pamiętam to – roześmiała się. – Ale przestałam się chować pod łóżko, to już duży sukces. Nie martw się, poradzę sobie z tym jakoś. Nie przybiegłam przecież z krzykiem i nie schowałam się pod łóżko. Jakoś to będzie, tak myślę. A przynajmniej nie będzie już tak źle, jak kiedyś. Lęk pozostanie, ale chyba już bardziej sobie z nim radzę.
Tylko dzięki Danielowi, dodała w myślach. Ale o tym Karolina już nie musiała wiedzieć.
– Wierzę w ciebie. Jesteś silna, poradzisz sobie, na pewno.
– Dziękuję. – Zabrała dłonie z uścisku matki i upiła łyk herbaty, czując, że zaschło jej nieco w gardle. Po plecach przeszedł dreszcz, robiło się podejrzanie zimno. Odruchowo się skuliła. – Chyba bardzo potrzebuję kąpieli… 
– Idź, idź. I weź jakąś ciepłą bluzę. Zrobię ci wapno, bo jeszcze mi się tu całkowicie rozłożysz… – odparła zatroskana Karolina.
– Dziękuję. Kocham cię. – Przytuliła się do niej na chwilkę i odeszła, po drodze zagarniając ze swojego pokoju ciepłą bluzę oraz czystą koszulkę. Dreszcze się nasiliły.
Ciepła kąpiel sprawiła, że po jej żyłach rozchodziło się przyjemne ciepło. Mimo wszystko jednak narzuciła na siebie bluzę, a zaraz na to koc i kołdrę. W ten sposób w jej łóżku powstało całkiem przytulne gniazdko. Jeśli dodać do tego ulubioną muzykę, gorącą herbatę oraz „Panią Jeziora” – można powiedzieć, że Kalina była w siódmym niebie. Nawet pomimo gorączki i kataru, który zaczął ją męczyć. Niedługo później zresztą jej podłogę ozdobiły zużyte chusteczki, gdyż już nie miała siły rzucać do kosza. Mogła tylko przewracać delikatnie stronę po stronie i czytać po raz kolejny ukochaną powieść. Szybko jednak musiała dać spokój, zasnęła, a książka wypadła z jej dłoni.
Spędziła tak w łóżku dobrych pięć dni. Wykończony chorobą z drobnoustrojami organizm domagał się odpoczynku, więc praktycznie tylko spała z przerwami na toaletę, zjedzenie trzech posiłków i wzięcie leków. Była zbyt słaba, żeby czytać czy z kimkolwiek rozmawiać, już nie mówiąc o wstaniu czy wyjściu z domu.
W tym czasie przyśniło jej się wiele snów. Nie wszystkie takie piękne i kolorowe, jak by się mogło wydawać. W większości powracał Daniel, przyzywający Kalinę do siebie, goniący ją lub tylko przytulający. O dziwo, w jego ramionach czuła się bardziej bezpieczna, niż gdziekolwiek indziej. Zwłaszcza gdy powracała burza, a oni znajdowali się na dworze. Kiedy indziej burza dopadała ich w kawiarni – wówczas powtarzał się scenariusz ich pierwszego i ostatniego spotkania. Budziła się zlana potem, myląca już rzeczywistość ze snem. Zaraz potem jednak jej błędny wzrok wędrował w kierunku okna, co sprawiało, że koszmar umykał. Uspokajała się, wypijała łyk wody ze szklanki stojącej na stoliku obok, po czym przewracała się na drugi bok… i zasypiała.
– Jak się czujesz? – Zeszła piątego dnia na dół, do kuchni, nie mogąc już dłużej wytrzymać w łóżku. Powitała ją Karolina, stojąca przy kuchence i najwyraźniej szykująca obiad. – Chcesz herbaty? 
– Tak, poproszę. – Odsunęła sobie krzesło i usiadła na nim, przykładając dłoń do czoła. Opanowała zawroty głowy. Wciąż miała miękkie nogi, nie mogła na nich ustać pewnie, zapewne w wyniku spędzenia tylu dni w pozycji leżącej. – Jak? Dobrze, już całkiem nieźle. Mam jeszcze ten katar, ale gorączka już spadła, więc zdrowieję. Jutro, pojutrze już będę mogła wyjść z domu. 
Zauważyła stojący na stole wazon z kwiatami. Pachniały bardzo charakterystycznie, nie do pomylenia z żadną inną wonią. Bez. Kwiaty fioletowego bzu. Nie mogła się powstrzymać przed zanurzeniem w nie twarzy i upajaniem się zapachem. Miała z nim związane bardzo ciepłe wspomnienia – głównie z dzieciństwa, kiedy w maju bawiła się wraz ze znajomymi na podwórku, na którym kwitły kwiaty bzu. 
– Kupiłaś je? – spytała z uśmiechem matkę. 
– Bez? Nie. Nie uwierzysz, ale ktoś podrzucił rano cały bukiet pod drzwi. – Karolina postawiła na stole dwa kubki z herbatą z miodem, jeden dla siebie, drugi dla córki, i obrzuciła rośliny bezradnym spojrzeniem. – Nie mam pojęcia zielonego, kto to zrobił ani skąd się tam wzięły. Nie wiem też, dla kogo były, nie zauważyłam żadnej karteczki. Po prostu je podniosłam, szkoda, żeby się zmarnowały. 
Kalina nie odpowiedziała; przez chwilę jedynie w milczeniu patrzyła na kwiaty i w końcu zabrała się za picie herbaty.
– O, przepraszam – wymamrotała, kiedy przez nieuwagę zderzyła się z kimś wychodzącym z biblioteki. Trzymała wzrok utkwiony w podłodze, dlatego nawet nie zauważyła, że ktoś wychodzi. Poza tym nawet się tego nie spodziewała, siedziba książkowego raju była znana jedynie wybrańcom, niewiele osób do niej zachodziło. 
– Wchodzisz? – Usłyszała w odpowiedzi roześmiany głos. 
– Jak wida… Daniel! – Podniosła głowę, napotykając spojrzenie jego niebieskich oczu. Od razu jej się poprawił humor, zadziwiająco dobrze było go widzieć. – Ty tutaj! Nie spodziewałam się, że cię jeszcze kiedykolwiek spotkam. Wychodzisz? 
– Wychodziłem. – Poprawił zsuwający się pasek torby. W jego oczach rozbłysły figlarne ogniki. – Ale prawdę mówiąc, mogę jeszcze zostać i cię pomęczyć swoim towarzystwem.
– Będę niezmiernie zaszczycona.
– Czemu cię tu nie było ostatnio? – odważył się spytać.
– Chora byłam. – Obrzuciła go spojrzeniem i wkroczyła w głąb biblioteki, starając się nie dać po sobie poznać, jak duże wrażenie zrobiła na niej jego obecność oraz fakt, że zauważył jej brak. Martwił się?
Jak zdążyła zauważyć, wyglądał zwyczajnie, ale z jakiegoś powodu bordowa koszulka z napisem „I’m searching for my lady” sprawiła, że jej serce zabiło podejrzanie szybko. Za szybko. Zauważyła też, że jego włosy są zmierzwione bardziej, niż były ostatnio – może to tylko złudzenie – a pod jego oczami widniały cienie. Na ciemne jeansy i skórzaną torbę jedynie rzuciła okiem, nie chciała wyjść na zbyt natarczywą.
Przeszła przez hol o czystych, białych ścianach ozdobionych obrazami pamiętającymi chyba jeszcze epokę baroku, skrzyżowanymi szablami i informacjami o wystawach dzieł sztuki. Nigdy jednak nie wzbudzała ta cała kolekcja jej większego zainteresowania, przechodziła przez pomieszczenie szybkim krokiem, stąpając po wypłowiałym, niegdyś czerwonym dywanie. Zwykle jej wzrok wędrował jeszcze ku oknu znajdującemu się naprzeciwko drzwi, za którym szumiały drzewa kasztanowca i klonu. Zwykle wystarczyło to do oceny, czy nie zanosi się czasem na deszcz oraz jak szybko się ściemni. Nie lubiła wracać po ciemku, dzielnica mimo wszystko była dosyć szemrana.
Najważniejsze jednak kryło się dopiero za niepozornymi, drewnianymi drzwiami po lewej stronie, ukrytymi we wnęce pomiędzy obrazem sumiastego mężczyzny trzymającego dłoń na rękojeści miecza a okazałą rycerską zbroją stojącą na niewielkim podeście. Drzwi te wyglądałyby całkiem zwyczajnie, gdyby nie bogate ornamenty na nich wyryte, układające się w motywy roślinne, zwierzęce i fantastycznie, jakby zapowiadały, jakie skarby się za nimi kryją. Nieodmiennie, w ramach małego rytuału, wykonywanego podczas każdej wizyty, Kalina przesunęła ręką po płaskorzeźbach i powoli nacisnęła klamkę. Zaraz po tym weszła do środka, odruchowo niemalże wciągając do płuc zapach starych książek.
– Dzień dobry – przywitała cicho bibliotekarkę, jak zwykle siedzącą za swoim biurkiem, na którym piętrzyły się stosy książek oraz papierów. Z tego, co wiedziała młoda studentka, biurko niemalże nigdy nie zmieniło swojego umiejscowienia. Zawsze, od początków istnienia biblioteki, stało pod ścianą, po prawej stronie od wejścia. Może dlatego, że z tej perspektywy był doskonały widok na całe papierowe królestwo oraz szeroki, dębowy stół wraz z dziesięcioma – wygodnymi zresztą – krzesłami, gdzie zwykle lokowała się Kalina.
W miarę upływu lat nie tylko nie zmieniała się pozycja biurka, ale także sama strażniczka zdawała się wyglądać zawsze tak samo. Szare włosy, niegdyś zapewne chluba kobiety, nieodmienne ściągała w surowy kok na karku, z którego nie wymykał się ani jeden kosmyk. Na nieco haczykowatym nosie tkwiły okrągłe okulary w czarnych oprawkach, zza których patrzyły bystre oczy o kolorze czekolady. Rzadko się zdarzało, że błyskały w nich iskierki radości, zazwyczaj oczy te wyrażały głęboką obojętność i mądrość, jaką daje wiek oraz studiowanie niezliczonych ilości inkunabułów. Równie charakterystycznym elementem jej osoby, co skrzekliwy głos, były sweterki w kolorach od czerwonego poprzez fioletowy do czarnego oraz zawsze taka sama, ciemnoszara spódnica, ściągana u pasa klamerką. Kalina nie wiedziała, ile dokładnie kobieta ma lat; podejrzewała, że koło sześćdziesięciu. Nigdy nie ośmieliła się o to zapytać, podobnie jak nigdy nie zagadywała o rodzinę. Nie wiedziała nawet, czy bibliotekarka jakąś ma – wydawała się spędzać całe życie w izolacji w swoim królestwie.
– Dobry, dobry. – Jak zwykle kobieta podniosła wzrok znad studiowanego papieru, uważnie zlustrowała przybyłą. Jej głos zabrzmiał pusto oraz skrzekliwie, co irytowało Kalinę. Zauważyła jeszcze, że bibliotekarka trzyma w dłoni pióro, z rodzaju tych, co piszą wiecznie i denerwują kleksami.
Uśmiechnęła się lekko. Podeszła do stołu, odsunęła sobie to samo krzesło, które zajmowała od czasów swojego pierwszego pobytu w bibliotece. Nawet jeśli wokół niej zawsze miejsca były wolne, nie potrafiła się przesiąść. Za bardzo się przywiązała do jej miejsca. Dzięki temu miała przed sobą labirynt półek oraz szafek, na których w równych rzędach stały skarby. Stąd też dobrze widziała ciemne galerie ciągnące się wzdłuż ścian – gdzie mieściły się drzwi prowadzące do nieznanych pomieszczeń. Przede wszystkim jednak tam też stały półki z książkami.
A teraz nie była w swoim zakątku sama – tuż obok usiadł Daniel. Nie mógł ukryć rozbawienia, ponieważ bibliotekarka tuż przy wejściu spojrzała na niego z wyraźnym zdziwieniem oraz niedowierzaniem, czego wyrazem były uniesione brwi. Zaraz potem jednak przeniosła wzrok na plecy Kaliny – i chyba zrozumiała. Zamruczała coś cicho pod nosem, pogoniła go dłonią i wróciła do swoich papierów. W ciemnym świetle Danielowi skojarzyła się z czarownicą.
Zajął miejsce obok dziewczyny, podobnie jak ona wyciągając na stół to, z czym przyszedł. Jednak w jej przypadku były to książki – zapewne materiały do następnego egzaminu – w jego laptop. Musiał skończyć wreszcie program, w którym co rusz pojawiały się błędy. Musiał być ostrożniejszy, musiał się pospieszyć, zwłaszcza że deadline mijał jutro. Gorzej jednak, że w obecności Kaliny nie mógł się skupić na wykonywanej pracy. Co rusz odwracał wzrok od linijek kodu i zerkał na pogrążoną w nauce studentkę. Trzymała w dłoni brązowy długopis, przerzucała go w palcach. Oparła podbródek o lewą dłoń, jej włosy spłynęły kaskadą po drugim ramieniu. Rozczulił go ten widok.
Po stole wędrowały cienie. Miękkie światło lamp sprawiało, że krawędzie stawały się nieostre, kontury się rozmazywały. Przedmioty rozsypane na stole – książki, cienkopisy, kartki, notatki, zeszyty – tańczyły w odcieniach ciepłego brązu, czerni i szarości. Co rusz zmieniały kształty; długopis, którym Kalina się tak niecierpliwie bawiła, rzucał cień raz przypominający żurawia, raz kij, raz samolot. Nawet cień jej samej wyglądał osobliwie, to pojawiając się na notatkach dotyczących romantyzmu, to rozpływając się w migotliwym błysku. Studentka patrzyła na tę grę z niemałą fascynacją. Ona też nie mogła się skupić na nauce, spektakl światła i cienia był dużo ciekawszy.
Uśmiechnęła się.
– Chyba tu dziwnie nie pasujemy – szepnęła, przerywając ciszę. Wbiła wzrok w blat stołu.
– Hm? – Spojrzał na nią, zdumiony nagłym stwierdzeniem. – Dlaczego tak uważasz?
– Jesteśmy dziećmi z innego świata – wyjaśniła, odchylając się na krześle. Nie przejmowała się ewentualnym upadkiem na nieco zakurzoną podłogę. – Świata technologii, nowoczesnych telefonów, tabletów, szybkich samochodów, równie prędko rozpadających się związków… Spójrz choćby na twojego laptopa. A tu? – Uczyniła nieokreślony ruch ręką, jakby wskazując wszystko, co mieściło się w budynku. – Tu czas się zatrzymał. Od wieków jest tak samo. Ta sama romantyczna atmosfera, ten sam kurz, te same książki – może raz na jakiś czas dochodzą nowe. Czuję się, jakbym profanowała to miejsce. Bo ono jest dostępne tylko dla wybranych.
– Brzmi mądrze – przyznał. – Ale nikt poza nami tu nie przychodzi, prawda? Więc w pewien sposób jesteśmy wybrani.
– Nie czuję się tego godna. – Zapatrzyła się w przestrzeń, zadumana. – To miejsce jest piękne. Nie chciałabym, żeby ktoś je zniszczył.
– Masz rację. – Znikąd tuż koło stołu wyrosła bibliotekarka. Kalina ze zdumieniem skonstatowała, że chyba pierwszy raz w życiu zobaczyła jej uśmiech, który tak bardzo odmienił całą jej twarz. Wydawała się teraz o wiele sympatyczniejsza. – Masz rację, dziewczyno. To miejsce jest tylko dla wybranych. I tylko wybrani tu docierają. Ale jednocześnie to miejsce potrzebuje też strażników. Ludzi, którzy o nim nie zapomną, którzy się nim zaopiekują. Człowiek nie żyje wiecznie, nie mogę więc w nieskończoność tutaj siedzieć – westchnęła, jej głos wyjątkowo nie zabrzmiał skrzekliwie, lecz czule. Kalina pomyślała, że to niemożliwe. – Wiek już nie ten, sama sobie ze wszystkim nie daję rady. Kiedyś myślałam, że mogę sama przenosić góry…
Machnęła ręką, zakaszlała. Nie przypominała już wiedźmy, prędzej wróżkę. 
Kalina i Daniel siedzieli w milczeniu, skamieniali, oczekujący, co jeszcze doda kobieta.
– Cóż. Wróćmy jednak na ziemię. Młodzieńcze ideały zostawmy w spokoju. Macie czas jutro lub pojutrze? – spytała w końcu rzeczowo, poprawiając zsuwające się okulary. Teraz już bardziej przypominała zwykłą siebie.
– Mam jutro zajęcia – odparła nieśmiało Kalina.
Powiedz, że nie masz czasu, powiedz, że nie masz czasu…
 – Ale po szesnastej będę wolna – dodała kilka sekund później. – To samo pojutrze.
– A ty? – Bibliotekarka przeniosła wzrok na Daniela. Wyraźnie się zmieszał.
– Nie wiem, czy będę mógł.
– A o co chodzi? Czy jest potrzebna pomoc? – dopytywała studentka, wyraźnie zaciekawiona. Nigdy się nie zdarzało, żeby kobieta pytała ją o cokolwiek niezwiązanego z wypożyczanymi książkami.
Kobieto, masz stanowczo za dobre serce, pomyślał Daniel. Nie pomagaj jej.
 W zasadzie nie wiedział, dlaczego aż tak ostro zareagował na niewinne z pozoru pytanie. Po prostu przeczuwał, że nie należy się spodziewać niczego miłego, być może bibliotekarka zażąda od nich poświęcenia więcej niż tych dwóch dni. Na pracę w bibliotece nie miał ani czasu, ani ochoty.
– Tak, w zasadzie tak – odparła z roztargnieniem. – Muszę przejrzeć książki znajdujące się tam, na galerii – wskazała zamknięte cztery pary drzwi, majaczące w mroku – i zobaczyć, które można jeszcze uratować, a które trzeba wyrzucić. Zbyt długo z tym zwlekałam, ale sama bym temu nie podołała. To jak? Będziecie tak uprzejmi, żeby mi pomóc?
– Jasne – przytaknęła z entuzjazmem Kalina.
Po odejściu kobiety Daniel przez chwilę patrzył w milczeniu na koleżankę.
– Co? – spytała, czując, jak się rumieni.
– Czemu chcesz pomóc tej wiedźmie?
– Bliźnim, nawet wiedźmom, się pomaga – zaperzyła się, zamykając rozłożoną na blacie książkę. Zadźwięczała bransoletka, którą miała na nadgarstku – srebrna, obwieszona niebieskimi kwiatkami.
– Bezinteresownie? – prychnął. – Kim jesteś, szlachetnym rycerzem, który wszystkich ratuje?
– Czy ty sam siebie słyszysz? – spytała. W jej oczach pojawiła się złość. – Ona sama sobie z tym nie da rady, zrozum to! Ta biblioteka jest ogromna, pilnowanie jej w pojedynkę to niełatwe zadanie! A zwłaszcza jeśli chodzi o opiekę nad książkami! A jeżeli ktoś prosi o pomoc, nie wypada w podobnej sytuacji odmówić! Może mam za miękkie serce, ale nienawidzę, jeżeli ktoś się okazuje tak znieczulonym dupkiem. I obojętnym na wszystko.
Wyraźnie wzburzona, szybko zbierała wszystkie książki oraz drobiazgi. Wrzuciła je niedbale do torby, chcąc jak najszybciej wyjść z budynku. Gdyby wzrok mógł zabijać, Daniel by już nie żył.
– Kalina, daj spokój – rzucił pojednawczo. – Nie mówiłem poważnie. Usiądź.
– Nie mówiłeś poważnie?! Jesteś chyba zdrowo popierdolony! – Zarzuciła torbę na ramię, ignorując jego wyciągniętą rękę. Usiłował ją złapać; wyślizgnęła się. Szybkim krokiem opuściła bibliotekę, kipiąc złością.
Daniel pozostał sam przy stole. Zrozpaczony zanurzył twarz w dłoniach.
No to narobiłem.
 – Nie martw się, synu. – Na jego ramieniu spoczęła pomarszczona dłoń strażniczki. – Przejdzie jej. Ona nie potrafi się gniewać długo.
– Skąd wiesz? – Podniósł głowę, spojrzał na bibliotekarkę. Uśmiechała się tym swoim dziwnym uśmiechem, jakby wiedziała dużo więcej, niż chciała powiedzieć.
– Widzę, jak reaguje. Widzę, że ją fascynujesz. To się wyczuwa w mowie ciała, w mimice, gestach… Młodyś, synu, jeszcze tego nie rozumiesz, ale kiedyś zrozumiesz, co miałam na myśli. Mimo wszystko jednak proponowałabym, żebyś ją przeprosił. Twarz kobiety nie wyrażała żadnych emocji, kiedy ona sama kuśtykała nieporadnie do biurka i zajmowała miejsce w czarnym fotelu.
Słyszała, co powiedziałem Kalinie? 
Miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. 

____________________________________

Wyjaśnienia odnośnie mojej długiej nieobecności - cudowna rameczka po boku z Informejszyn
I tak, jestem informatykiem, dlatego wielbię Daniela. *-*

Tu jeszcze link do mojego blożka z luźnymi opowiadaniami, bo gdzieś oczywiście musiałam je wrzucić: klik.
xoxo